piątek, 18 grudnia 2009

Narnia? – Ciekawiej, Gruzja!


Na początku było stromo pod górę, skręcając co chwila pomiędzy kolejnymi domkami, potem już tylko wielkie susy przez kolejne groby na pobliskim cmentarzu (jak byśmy nie wypatrywali ścieżki, nie mogliśmy uświadczyć ani jednej)… i kolejna zabawa w chowanego na górzystym terenie porośniętym kłującymi krzewami i śmiesznie małymi chatkami. Obok jednej z nich nie mogliśmy przejść obojętnie – zapach świeżego ciasta tak nas nęcił, że zdecydowaliśmy się zapukać. Drzwi otworzyła nam starsza kobieta, a naszym oczom ukazała się piekarnia ulokowana na dwóch metrach kwadratowych. Nabraliśmy do torb tony babeczek prosto z pieca i ruszyliśmy dalej szukać wejścia na pobliską górę, gdzie znajduje się telewizyjna wieża, która nocami świeci przed moimi oknami nie dając mi zasnąć.

Zgubiliśmy się bez dwóch zdań, więc gdy zobaczyliśmy małą dziewczynkę, rzuciliśmy się w jej stronę wypytując o drogę. Kazała iść za sobą, znowu kruczyliśmy pomiędzy uliczkami, pnąc się cały czas w górę, w końcu dotarliśmy pod ogromną ścianę zrobioną z cegły, po bokach były zmurszałe domy, ale wciąż nie widzieliśmy żadnej ścieżki wiodącej na szczyt. Gdy tak staliśmy trochę ogłupiali, dziewczynka uchyliła drzwi w ścianie, a przed nami rozpostarły się skaliste góry i las, przez które przedzieraliśmy się przez kolejne 2 godziny.
Byliśmy na górze, a na górze było… wesołe miasteczko… Tak dziwacznego rozwoju wydarzeń szukajcie, panie i panowie, tylko w Gruzji!
Gdy zeszliśmy na dół do centrum miasta, zapadał już zmrok i robiło się zimno, więc gdy tylko zobaczyliśmy ognisko w jednym z tbiliskich podwórek bez zastanowienia tam skierowaliśmy nasze kroki. Okazało się, że grupa chłopaków z okazji dnia Gruzji robiła sobie grilla. Jak na Gruzinów przystało nie tylko zaproponowali nam ogrzać się przy ogniu, ale zaprosili do siebie na ucztę. Mięsa, warzyw i wina mieliśmy pod dostatkiem do 2 w nocy, a gdy powoli zaczęło się wszystko kończyć gospodarz stwierdził, że musimy poznać jego ciotkę, która mieszka po sąsiedzku. Tak więc o 2 nad ranem starsza kobieta w szlafroku parzyła nam herbatę i opowiadała historie swojego życia…
W Gruzji nie ma co liczyć na logikę i przewidywalność. Dlatego żyję tu sobie w takim przyjemnym chaosie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz