środa, 24 lutego 2010

Sztuka według Maki


Tak ciepłej, niesamowitej osoby chyba jeszcze nigdy nie spotkałam. Jej przestrzenne jasne mieszkanie, kolekcja przeróżnych herbat, mała i schludna pracownia i nieustanny uśmiech na twarzy – to wszystko sprawia, że po wyjściu od niej człowiek po prostu lepiej się czuje.
Maka Batiashvili jest jedną z najbardziej rozpoznawanych artystek w Gruzji. Jej prace, w moim mniemaniu, są takie jak ich autorka – radosne i pełne ciepła.
M.B.: Niezwykle dziwi mnie to, że po wystawach za granicą ludzie podchodzą do mnie i pytają dlaczego moje obrazy są tak tragiczne. Argumenty natomiast sprowadzają się jedynie do ciężkiej sytuacji w Gruzji. Nie rozumiem tego. Przecież czerpię inspiracje z tego, co się dzieje dookoła mnie – patrzę na ludzi, na to, co się dzieje w mieście, na wsi, na zwykłe wydarzenia, na proste, drobne szczegóły z życia, potem sobie to przetwarzam w głowie i tak powstaje coś nowego. I nie widzę w tym nic smutnego…
J.D.: Czy jednak te gruzińskie wojenne wątki nigdy nie przewinęły się w Twoich pracach?
M.B.: Po ostatniej wojnie z 2008 roku, dostałam od znajomego pozostałość po bombie. Patrzyłam na ten kawałek metalu, aż w końcu nabrał w moich oczach kształtu ptaka. Zresztą sam pomysł przekształcenia czegoś tak okrutnego w symbol pokoju, wydał mi się nie zwykle interesujący. Tematyka społeczna nie jest mi obca – w ramach różnych projektów z moją grupą artystyczną wykonujemy filmy, instalacje, obrazy. Np. krótkometrażowy film „Through the vail” pokazuje świat kobiet muzułmańskich.
J.D.: Masz bardzo specyficzny styl, niektórzy mówią o Tobie młody Pirosmani…?
M.B.: Wszystko zaczęło się podczas wystawy na Litwie. Przede mną, do Wilna przyjechały prace Niko Pirosmani, cieszyły się niezwykła popularnością. Wtedy organizatorzy stwierdzili, że należałoby zaprosić kogoś, kto zaprezentowałby Gruzję współczesną – trafiło na mnie. Tak więc ludzie wciąż zachwyceni gruzińską sztuką końca XIX wieku, znaleźli nagle jakieś podobieństwo do niej w moich pracach… I tak już zostało. Niestety ja nie widzę żadnych wspólnych cech pomiędzy moimi obrazami, a Pirosmani, nie zrozum mnie źle – to wielki mistrz, ale style mamy kompletnie różne.
J.D.: W takim razie kto Cię inspiruje?
M.B.: Kiedy byłam mała, przeglądałam tysiące albumów, książek na temat malarstwa, ale tak naprawdę nie wiem do te pory, który z artystów wywarł na mnie największe wrażenie. Gdy zaczęłam swoją przygodę z malarstwem, od każdego brałam po trochę. Jednak po latach wykształcił mi się całkowicie mój, specyficzny styl, co prawda wciąż nim eksperymentuję i odkrywam coś nowego. Dlatego też ostatnio zaczęłam prace w otwartej przestrzeni – wokół Tbilisi jest mnóstwo skał i właśnie na nich maluję. Praca jest dość wyczerpująca i już nawet nie wspomnę o tym, że dość niebezpieczna. Dlatego też wykonuję ją z przerwami.
J.D.: No właśnie – odpoczynek… Jeśli wakacje to gdzie?
M.B.: Kazbegi! Bez dwóch zdań jest mi najbliższe. Chociaż kiedy po raz pierwszy tam przyjechałam, byłam trochę rozczarowana – spodziewałam się czegoś bardziej „kaukaskiego”, brakowało mi tych małych kamiennych domków w mieście, no ale obrzeża są wciąż przepiękne. Kazbegi, Swanetia – muszę kiedyś spędzić tam kilka miesięcy…
Gdybym miała namalować Gruzję, to byłyby to góry, tylko góry!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz